Jesień na dawnej mazurskiej wsi
Kiedy nadchodzi jesień, towarzyszy nam zaduma nad życiem, które wraz z czasem nieuchronnie przemija. Naszą myślą obejmujemy wtedy zmarłych, szczególnie tych, którzy byli nam bliscy i których wciąż przechowujemy w naszej pamięci. Również częściej niż zazwyczaj uświadamiamy sobie jak niezwykłym i zarazem ulotnym darem jest ludzkie życie. Według starszych Mazurów, dawne zwyczaje i obrzędy związane z życiem duchowym człowieka, trwały „od kolebecki az do desecki” – czyli od narodzin człowieka, aż do jego śmierci. Obrzędowość tę cechowała głęboka pobożność chrześcijańska, poprzetykana niejednokrotnie wieloma zwyczajami ludowymi z czasów prasłowiańskich. Jak gdzie indziej, także i tu, na moich Mazurach, trwał ten odwieczny pochód pokoleń i tradycji, który w latach powojennych jednakże został tragicznie przerwany i uległ rozproszeniu.
Jeżeli chodzi o samą jesień na mazurskiej wsi, to zaczynała się ona praktycznie tuż po żniwach. Zboża z pól były już sprzątnięte, a pola poorane i przygotowane pod zasiew zbóż ozimych. Ziarno wymłócone i dobrze wyczyszczone, czekało na wrzucenie go do ziemi. Chłopi skrzętnie obserwowali wtedy stan pogody. Ziemia w czasie wysiewu musiała być sucha, „bo kiedy za broną się kurzy, to zboże się burzy”, czyli dobrze rośnie – mówili Mazurzy. Tajemniczo zaglądali do kalendarza, by ustalić dogodny termin rozpoczęcia szczęśliwego siewu, przygotowując się do niego z całą przezornością. Nie można było bowiem jakoby siać pod znakiem Raka, gdyż ten, jako „robak” sprzyjał rozmnażaniu się robactwa w zbożu. Zboże było wówczas słabe, niezdrowe, a plon bardzo lichy. Siało się natomiast pod znakiem Lwa, Byka i Panny, ażeby wszelkie płody były zdrowe, mocne i obfite. Najlepsza pora jesiennego siewu na Mazurach to okres od 8 do 26 września, gdyż, „kto prędko wysiewa, ten się nie gniewa” – głosiło stare przysłowie mazurskie. Ozimina bowiem wysiewana w tym okresie dobrze się „ujmie”, rozrośnie przed nastaniem mrozów i dobrze przezimuje. Komu wypadnie późniejszy siew, to jest już po 26 września, ten ryzykuje – mawiali dawni chłopi z Mazur.
Po siewie przystępowano do dalszych prac rolniczych: kopania ziemniaków oraz wyjmowania buraków i warzyw. Nikt z członków rodziny nie śmiał pozostawać wtedy w domu oprócz matki, która przygotowywała posiłki dla pracujących w polu. Wszyscy pracowali jak mrówki: to zbierali ziemniaki za maszyną lub kopali je „haczkami”, to wyciągali brukiew czy buraki z ziemi i oczyszczone zwozili na wozach do domu, do piwnic i kopców. „Chcecie wyhodować dużo świń, miejcie dużo kartofli, a chcecie mieć dużo mleka, to kupcie je od krów, czyli miejcie dużo brukwi i buraków, i siana” – twierdzili słusznie mazurscy rolnicy.
Długa i zazwyczaj pogodna jesień na Mazurach sprzyjała dobremu wykonywaniu robót jesiennych. Toteż cały swój roczny wysiłek i zbiór dóbr Boskich zamykał pobożny Mazur następującą modlitwą dziękczynną:
Nasycił nas Bóg znowu hojnie, z Ojcowskiej, Boskiej litości.
Jak wszystkie stworzenia przystojnie, żywi aże do sytości.
Tak i nam wiele dobrego, dała szczodra ręka Jego.
Pójdźmyż do Niego społecznie, z dzięką ust i serca swego,
Podziękujmy Mu serdecznie, że nas żywi do dnia tego,
Że nas karmi i napawa, wiele dobrego nam dawa.
Po sprzątnięciu wszystkich płodów rolnych z pól, rolnicy pilnie dokonywali pozostałych robót jesiennych. Pola przeznaczone pod uprawę zbóż wiosennych przeorywane były głęboko na zimę, by glęba stała się pulchna, nabrała dużo wilgoci, skruszała, wydobrzała.
Bydło zbierało z łąk i pól ostatnie pozostałości pokarmowe, aż wreszcie stanęło w oborach, gdyż nastał już mróz.
Wszystkie roboty polne zakończono, a ziemia została starannie przygotowana do zimowego leżakowania. Cisza nastała na mazurskich polach i łąkach.
Pochodzący ze Skomacka pod Ełkiem, wybitny mazurski poeta ludowy, publicysta i działacz oświatowy, Michał Kajka (1858 – 1940), tak opisywał późną jesień mazurską:
Już zawiał wiatr po niwie
zimnym podmuchem wkoło,
puste pola po żniwie
i wszędzie niewesoło.
Ucichły ptasząt śpiewy,
cicho, pusto na błoniu,
a zimowe zasiewy
pobielały od szronu
Pędzi chmura za chmurą,
wiatr się znowu przedziera,
wyje, szumi ponuro,
z drzewa liście obdziera.
I sterczą drzewa gołe,
jak szkielety w przestrzeni,
a lasy tak wesołe
pozbyły się zieleni.
Ucichły polne gwary,
ustały pszczółek brzęki,
i pastuszków fujary
i też ich piosnek dźwięki.
A ziemia, która z łona
wydała żyzne plony,
spoczywa martwa, skulona,
śnieg pokrył jej zagony.
Bo słoneczne promienia
za kuso k’nam strzelają,
i ziemię nocne cienia
jak tarczą pokrywają.
– Lecz gdy wiosna powróci,
słońce wyżej się wzbije,
nowe życie przywróci
– wtenczas wszystko ożyje.
Ciemne, jesienne dni zapadały nad wioskami mazurskimi. Zmarznięte liście skrzypiały pod nogami przechodniów, śpieszących w niedzielę do kościołów. Ewangelicki lud mazurski skupiał się wokół ogniska domowego, rozczytywał się w kalendarzach mazurskich, postyllach i w Piśmie Świętym. Uczęszczał bardzo chętnie do kościołów, a jeszcze chętniej na zebrania modlitewne. Nic też dziwnego, że zebrania gromadkarskie cieszyły się w tym okresie roku taką wielką frekwencją. Schodzili się tam gromadkarze i niegromadkarze. Sale modlitewne były przepełnione. Słychać było ulubione pieśni z kancjonałów mazurskich i inne przyśpiewki ludowe.
„Byle do wiosny” – mawiali Mazurzy. Natura obudzi się wtedy do nowego i pełnego życia. Wiosenne słońce ogrzeje pola i łąki.
Rejnold Kuchn, październik 2013
Muzeum Reformacji Polskiej w Mikołajkach